Strona:Karol May - Sapho & Carpio (Boże Narodzenie).djvu/322

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

się w wodę aż pod ramiona nie rysowała się zbyt ponętnie. Zdecydowaliśmy się więc na przepłynięcie rzeki na koniach. Trzeba było, oczywiście, wybrać odległe miejsce, z któregoby na tamtą stronę nie dochodził ani odgłos szmerów, ani plusk wody. Ze względu na bliskość niebezpieczeństwa, obudziliśmy Rosta i Carpia; wezwawszy ich do zachowania zupełnego spokoju i nieoddalania się w żadnym wypadku, odprowadziliśmy nabok nasze wierzchowce, zachowując przytem jak największą ciszę. Dosiadłszy ich, jechaliśmy czas jakiś wzdłuż rzeki; w pewnem miejscu przeprawiliśmy się wpław przez rzekę. Na przeciwległym brzegu uwiązaliśmy konie i zaczęliśmy się skradać wzdłuż zarośli, okalających rzekę. Muszę zaznaczyć, że nasze strzelby zostawiliśmy na tamtym brzegu. Na nieszczęście, panowały takie ciemności, żeśmy nie mogli dojrzeć śladów nóg, inaczej stwierdzilibyśmy po licznych śladach, że obozowisko nasze zostało już dawno odkryte.
Dotarłszy do miejsca, z którego słychać było głośną rozmowę czerwonych, zatrzymaliśmy się, by nadsłuchiwać. Rozmawiały trzy, najwyżej cztery osoby. Głośny ton rozmowy dowodził, że żadna z nich nie przypuszcza, by ktoś mógł podsłuchiwać. Zdawało nam się, że nieznani przybysze są przekonani, iż oprócz nich niema nikogo nad Rzeką Mięsną. Przypuszczenie to okazało się niestety, mylne; pomyłka zemściła się na nas srogo. Mówili głośno rozmyślnie, by nas zmylić.
Padliśmy na ziemię i zeczęliśmy się skradać. Rozumieliśmy każde słowo, ale nie mogliśmy się zorjentować do jakiej narodowości przybysze należą, mówili bowiem najróżniejszemi dialektami. To obudziło w nas podejrzenie. Jeżeli mieszają umyślnie narzecza, by ukryć na-

314