Strona:Karol May - Sapho & Carpio (Boże Narodzenie).djvu/300

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

krócej! — zawołał Winnetou, który już nie mógł słuchać tych wyzwisk.
— Tak, nie będę się długo bawił! — odparłem. — Jeżeli w tej chwili nie zamilkniecie, wpakuję was również do wody, ale na dłużej, niż Sachnera!
— Wrzuć mnie łotrze, jeżeli będziesz miał odwagę! — zawołał Corner. — Łotr, który sam skradł nuggety w Weston i zwala winę na innych, nie uważa oczywiście kradzieży konia za czyn haniebny. Pluję na cebie!
Wykonał groźbę. Tu przebrała się miara mojej cierpliwości. Rzuciłem się nań, by go ująć. Dzięki temu uniknąłem nieszczęcia, gdyż w tejże chwili padł strzał, który byłby mnie trafił, gdybym jeszcze przez moment został na miejscu. Kula musnęła szyję stojącego za mną wierzchowca Egglego.
Rozegrała się teraz krótka scena o wielkiem napięciu. Trzy łotry chwyciły za rewolwery. Trzymałem Cornera mocno, ale mimo to udało mu się chwycić za broń. Sheppard i Eggly zwrócili na mnie lufy rewolwerów; broń z ręki Egglego wytrąciłem sam, do Shepparda doskoczył Rost. Winnetou chciał w pierwszej chwili ścigać starego Sachnera, który strzelił do mnie z ukrycia; namyślił się jednak i pośpieszył nam z pomocą. Powaliwszy na ziemię, trzymał Egglego w kleszczach swych rąk. Walnąłem Cornera w łeb — zwalił się jak martwy. Sheppard mocował się jeszcze z Rostem; wymierzyłem mu więc cios myśliwski, od którego runął na ziemię. Tymczasem Apacz tak mocno zdusił gardło przeciwnika, że Eggly stracił przytomność. W przeciągu dwóch minut związaliśmy wszystkich trzech.
Carpio stał nieruchomo z miną człowieka pogrożąnego w głębokim śnie, po chwili rzekł drżącym głosem:

292