Strona:Karol May - Sapho & Carpio (Boże Narodzenie).djvu/298

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

wiekiem, który mógłby mi udzielać rad. Właśnie dlatego, że pan tych panów oskarża, nie opuszczę ich.
— Well! Nie chcę wpływać na pańską decyzję. Mam nadzieję, żeśmy nasze sprawy załatwili?
— Ja również jestem tego zdania. Odjeżdżam!
Odstąpił. Prayerman zawołał:
— Cóż się stanie z nami? Pojedziemy chyba razem?
— Tak, pojedziecie razem, — odparłem. — Powiedziałem już, że nie jestem waszym sędzią; nie jesteśmy również urzędnikami policyjnymi, byśmy mieli was. więzić.
— A więc jazda! — rzekł, usiłując wstać.
— Jeszcze chwilę! — przeszkodziłem mu. — Nie wszystkośmy jeszcze ze sobą załatwili. W tej chwili, podkreślam wyraźnie: w tej chwili, nie mam władzy nad wami; skoro jednak przejawicie wrogą wobec nas działalność, choćby w najmniejszym szczególe, obowiązywać zaczną prawa prerji, i staniemy się policją, sędziami oraz wykonawcami wyroku. Strzeżcie się więc! Poznaliście mnie już w Weston. I jeszcze jedno: młody Sachner nie pojedzie z wami; zostanie i...
— Oho! — zawołał stryj. — Pojedzie ze mną, choćbym nawet memi staremi pięściami samego Old Shatteranda...
— Milczeć! — przerwałem, — Powiedziałem już, że jesteśmy tu panami, i kwita.
— Tak uważacie? To pokażę wam, kto tu prawdziwym panem!
Zaczął na mnie napierać. Nie mając ochoty walczyć z wstrętnym starcem i chcąc jak najprędzej sprawę załatwić, ująłem go pod boki i, podniósłszy wgórę, — starzec wywijał z pasją rękami i nogami — zrobiłem kilka

290