Strona:Karol May - Sapho & Carpio (Boże Narodzenie).djvu/271

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

czynę tajemniczych dźwięków. Eggly postąpił wprost przeciwnie; zgasił pojedyńcze polana i rzekł:
— No, nareszcie! Teraz nikt nas nie widzi. Możemy spokojnie rozmawiać dalej.
Skrzeczenie było umówionym znakiem, po którym miało się zacząć badanie starego; nie przeczuwał wcale, że życie jego zależy od odpowiedzi, które da za chwilę.
— Czy to możliwe, by sęp dał się spłoszyć człowiekowi?
— Zupełnie możliwe, choć niezbyt prawdopodobne. Któżby tu zabłąkał się o tak spóźnionej porze? Każdy stara się dotrzeć do swego legowiska przed zapadnięciem nocy. Zgasiłem ogień, gdyż z natury jestem ostrożny. Można zresztą zapalić jedno małe polano, potem rozpalimy niem znowu całe ognisko. Mam wrażenie, że ten sęp, czy inny potwór, skrzeczał przez sen: sępom śnią się podobno najróżnorodniejsze rzeczy, mr. Sacher.
— Wiem tylko, że psy i ptaki pokojowe miewają sny; wydają wtedy ze siebie różne dźwięki. Dlaczegóżby i sępy nie miały mieć snów? Chodzi mi tylko o mr. Shepparda i Cornera.
— Dlaczego?
— Będą błądzić w ciemnościach i nie znajdą nas.
— Racja! Trzeba więc będzie znowu rozpalić ognisko.
— Ciekaw jestem, czy spotkali żubra?
— Wątpię. Te bestje pędzą całe mile bez zatrzymania, a zresztą, nie na każdym terenie można się do nich zbliżyć. Jestem przekonany, że nic z całego polowania.
— Właściwie nie potrzebujemy niczego; mamy przecież mięsa poddostatkiem. Niepotrzebnie puścili się w pogoń za tym żubrem. Smutno tu bez towarzystwa.
— Co? Czyż mnie tu niema?
— No tak, ale...
— Czy nie rozmawiałem z panem przez cały czas?

263