Strona:Karol May - Sapho & Carpio (Boże Narodzenie).djvu/219

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

Powtarzanie obelżywej potwarzy wyprowadziło mnie z równowagi. Popełniłem więc w uniesieniu głupstwo, odpowiadając:
— Co się tyczy tego noworodka, to chętnie udzielę informacyj, które będą zapewne niemałą niespodzianką. Niech przedewszystkiem udowodni, że karabin Amora Sannela jest jego własnością, nabytą legalnie. Poza tem znam tego pana nadspodziewanie dobrze. Nad rzeką Platte znają mnie lepiej, niż mu się wydaje; udowodnię, że ma na sumieniu nawet tak zwykle ostrożnego Welleya!
Prayerman zbladł jak trup, i zaczął patrzeć na mnie szeroko otwartemi oczyma i z takiem przerażeniem, jakgdybym był upiorną marą.
— Platte, Welley? — zapytał szeryf. — Cóż za związek z Welleyem ma ta rzeka?
— Dowiecie się wkrótce! Przedewszystkiem jednak polećcie konstablowi, by stanął przy drzwiach i nie wypuszczał tego bogobojnego sprzedawcy dewocjonaliów. Mam wrażenie, że... Trzymajcie go, łapcie, trzymajcie!
Gdym podsłuchiwał rozmowę prayermana z jego wspólnikiem, kaznodzieja oświadczył, że z przyjemnością będzie obecny przy odkryciu kradzieży, i sposobność do tej przyjemności trafiła się teraz, ale sytuacja była nieco różna, niż sobie prayerman wyobrażał przedtem. Moje zarzuty spadły na niego jak piorun z jasnego nieba. Już przy zawodach strzeleckich ziemia paliła mu się pod nogami; obecne moje żądanie oraz nazwisko Welleya napędziło mu takiego strachu, że w dwóch susach zniknął za drzwiami. Wybiegł bez niczego, zostawił rzeczy w pokoju; należało więc przypuszczać, że nie zechce zrezygnować ze swego karabinu i wróci po niego. Wezwałem więc obecnych, by się udali do oficyny celem schwy-

211