Strona:Karol May - Sapho & Carpio (Boże Narodzenie).djvu/216

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

— Pan chce zabronić? Jakże pan to uczyni?
— Mam pokazać?
Well! — skinął głową. — Jestem bardzo ciekaw; czekam.
Chwyciwszy go za piersi i biodra, podniosłem w górę i zaniosłem przed otwarte okno ze słowami:
— Sir, wyrzuciłbym was przez to okno! Ponieważ jednak nie aresztowaliście mnie jeszcze, umieszczę chwilowo na miejscu, z którego was zabrałem. No, stoi pan znowu!
Zaniosłem go zpowrotem i postawiłem przy stole. W pierwszej chwili znieruchomiał ze zdziwienia i przerażnia; teraz ożywił się nieco.
— Znieważył pan szeryfa! — zagrzmiał. — Zdaje pan sobie sprawę, co to znaczy?
— Znieważyłem? Nic o tem nie wiem! Pan mnie wezwał; usłuchałem wezwania, co zresztą poświadczyć mogą świadkowie.
— Człowieku, będę musiał inaczej z panem pogadać! Gdy was zechcę aresztować, uczynię to przez konstabla.
Pshaw! Więc i on przez okno wyleci.
— Tak, jest pan silny jak atleta i bardzo gwałtowny. Niestety, nie mogę pana ukarać, gdyż, nic nie przeczuwając, sam pana sprowokowałem. Istniej jednak kajdanki i stryczki, zrozumiano?
— Wyrzuciłbym je razem z panem i pańskim konstablem. Mam wrażenie, że znam lepiej ustawy Missouri, aniżeli pan, urzędnik państwowy! Bez specjalnego nakazu sędziowskiego nie wolno tu nikogo aresztować. Czy wiadomo to panu? Gdzież jest ten nakaz? Gdyby go pan nawet miał, nie zdałby się na nic, gdyż jestem cudzoziemcem. Musiałby się pan zwrócić do circuitcourt, lub jeszcze wyżej.

208