Strona:Karol May - Sapho & Carpio (Boże Narodzenie).djvu/201

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

See, see! Stoi tu jeden, któremu się zdaje, że posiadł wszystkie rozumy. Wczoraj zasypywał wprost swą mądrością mr. Wattera, który jest przecież mądrym, niezrównanym westmanem, i zachowywał się wobec niego w ten sposób, jakgdyby Old Firehand lub Old Shatterhand byli w porównaniu z nim sztubakami. Przypatrzcie mu się tylko! Jest z zawodu pisarzem, pochłaniającym masy papieru i atramentu, ale, tak się nadyma, jakgdyby znał wszystkie obyczaje i kawały Dzikiego Zachodu. Chcę mu dać sposobność do pokazania, że nietyiko w gębie jest silny. Wołam więc: come on!
Wszyscy zaczęli mi się teraz przyglądać niezbyt życzliwie. Pani Stiller i syn jej byli oburzeni do żywego; zachowałem jednak spokój i nie odpowiedziałem.
— Widzicie, nawet pary nie puści z ust! — ciągnął prayerman. — Gdy trzeba czynów, śmiertelna trwoga zdejmuje pyszałków i samochwałów!
Zadowolony z tych słów, Watter wtrącił ze śmiechem.
— Nie warto tracić czasu na zajmowanie się tym człowiekiem! Widać wyraźnie, że nigdy w życiu nie miał broni w ręku.
— A może nie ma pieniędzy? — zawołał prayerman. — Niech postawi tylko sto przeciw moim dwustu, tylko pięćdziesiąt! Widzicie, miesza się. Spocił się ze strachu, jak ruda mysz.
— Gdybym tak strzelał, jak pan, dopuściłbym go do zakładu bez obowiązku wpłacenia pieniędzy; przecież i tak nie trafi do celu! — zaproponował Watter.
— Dobrze już, dobrze! A więc bez żadnej wkładki przeciw moim dwustu dolarom! zgodził się prayerman, uśmiechając się pogardliwie. — Zaryzykuję je bardzo chętnie, by pokazał szanownemu zgromadzeniu, jak strzela rycerz pióra.

193