Strona:Karol May - Sapho & Carpio (Boże Narodzenie).djvu/199

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

liczność ta budziła we mnie ochotę do wzięcia karabinu w rękę.
Każdy z rywali otrzymał tarczę o dwunastu kołach. Koło Nr. 12 leżało w środku i zamykało czarny cel; ostatnie koło wewnętrzne opatrzone było numerem pierwszym, wysokość numeru była więc proporcjonalna do jakości strzału. Przystąpiono do losowania, kto strzeli pierwszy; los padł na Wattera. Pieniądze złożono u pewnej pani z pośród publiczności.
Gdy Watter zaczął celować, zrobiłem kilka kroków naprzód, — krew westmana zagrała we mnie! Strzelił Nr. 8, kiepski strzał, jeżeli wziąć pod uwagę, że Watter strzelał już dzisiaj. Zkolei nastąpiła śiódemka, potem dwunastka, jedenastka i dziewiątka. Razem 47 punktów, po 9 i dwie piąte na strzał Jeżeli przy takich rezultatach można było pokonać całą tutejszą kompanję strzelców, to zakład nie był dla Wattera niczem trudnem lub nadzwyczajnem! Wystąpił teraz prayerman. Zaostrzyłem czujność: człowiek, stojący przede mną z utkwionym w celownik wzrokiem, nie wyglądał wcale na sprzedawcę dewocjonaliów. Gdybym go ujrzał teraz po raz pierwszy, przysiągłbym, że to westman i wcale nienajgorszy. Oczywiście, określenie „nienajgorszy“ nie dotyczy moralnych kwalifikacyj. Pochyliwszy się nieco, ujął karabin w sposób znamionujący dobrego strzelca Zachodu; celował krótko, poczem pociągnął za cyngiel. Dziesięć!
— Oto pierwszy strzał: — rzekł z uśmiechem. — Następne będą lepsze, messurs!
Nastąpiła dziesiątka, potem dwa razy trafił w sam środek tarczy, ostatni zaś strzał dał jedenaście. Razem zrobił 55 punktów, czyli ściśle po jedenaście od strzału.
Watter opuścił smutnie głowę. Chwalił się wczoraj przed prayermanem, że jest wybitnym westmanem, gdyż był przekonany, że kaznodzieja nie ma pojęcia o Far-Weście. A tu nagle ten wrzekomy analfabeta bije go osiem punktów,

191