Strona:Karol May - Sapho & Carpio (Boże Narodzenie).djvu/187

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

Wszedł na pewno pierwszy do sąsiedniego pokoju i wpuścił towarzysza. Prayerman ciągnął dalej:
— A więc, jak powiedziałem, i pięćdziesiąt by nam starczyło. Mimo to starałem się wydusić jeszcze więcej. W końcu zgodziliśmy się na siedemdziesiąt pięć tysięcy.
— Kiedy płatne?
— Zaraz po oddaniu finding-holu.
— Jaką monetą?
— Monetą?! Jakiż rozsądny człowiek chciałby wlec tak daleko i wysoko ciężkie monety! Zapłaci przekazem.
— Tfu!
— Dlaczego tfu?
— Nie lubię przekazów. Nie są pewne.
— Ale ten murowany!
Pshaw! Przy najmniejszem podejrzeniu nie zechcą go honorować.
— W obecnym wypadku jakiekolwiek wątpliwości są wykluczone, a sprawę przekazu tak załatwiałem, że nie ma mowy o niehonorowaniu go. Poszliśmy mianowicie razem do bankiera i u niego przekaz został wystawiony. Ustaliliśmy tam, że otrzymam pieniądze po okazaniu czeku. Bankier zna mnie osobiście, i dzięki temu o wątpliwościach niema mowy.
— Więc obydwaj byliście w banku? To zmienia postać rzeczy, bo gdy bank nie wie o niczem i zjawia się ktoś obcy z żądaniem tak wysokiej sumy, mogą powstać różne domysły i podejrzenia. Czy przekaz zabierze ze sobą?
— Oczywiście! Musi go wręczyć po przybyciu do finding-holu.
— I szukać nuggetów na dnie?
— Tak. Stary pływa świetnie; jego bratanek również nienajgorzej. Zmusimy ich do wyciągnięcia nuggetów z lodowatej wody, a gdy to ich nie uśmierci, postaramy się załatwić z nimi w inny sposób.

179