Strona:Karol May - Sapho & Carpio (Boże Narodzenie).djvu/185

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

— Kto puka? — zapytał sąsiad.
— To ja! — brzmiała odpowiedź. — Otwieraj prędko, by mnie nie złapano!
Złapano? Uderzyło mnie to słowo! Kto się lęka, by go nie schwytano, ten musi mieć jakiś zatarg z prawem. Człowiek, który pukał do sąsiada, musiał mówić bardzo głośno ze względu na grube drzwi, dzięki temu udało mi się wszystko słyszeć. Pod wpływem słowa „złapano“, wstałem, podkradłem się do drzwi, łączących nasze pokoje, i zacząłem nasłuchiwać. Nieznajomi, znalazłszy się razem w pokoju, zamknęli drzwi, poczem jeden zapytał:
— Nikt nie podsłuchuje?
— Nie.
— Widziałem w korytarzu, że obok mieści się jakiś pokój.
— Nikt w nim nie mieszka.
— Jesteś pan pewien?
— Tak.
— Dowiadywałeś się?
— Mogłoby to wywołać podejrzenie. Ostrożność w naszej sytuacji nie zawadzi. Ale i przedtem i teraz byłem na podwórzu, i widziałem, że okiennica zamknięta, co wskazuje, że w pokoju nikt nie mieszka. A gdyby nawet było przeciwnie, nikt nie usłyszy naszej rozmowy, gdyż mury są grube.
Było rzeczą jasną, że sąsiad nie wie, iż za szafą mieszczą się drzwi.
— Siadaj! — mówił dalej. — Obserwowałeś tego Wattera? Jakiego jesteś zdania? Tego samego, co przedtem?
— Tak. Będziemy mieli z nim znacznie trudniejszą robotę, niż z jego ostrożnym....
Bum, bum, bum — zabrzmiały trąby i zagłuszyły resztę słów.

177