Strona:Karol May - Sapho & Carpio (Boże Narodzenie).djvu/179

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

cognita; zdawali sobie sprawę, że w przeciwnym razie nie miałbym ani chwili spokoju i musiałbym ustawicznie coś opowiadać lub odpowiadać na setki pytań. Przedsmak tego dano mi zresztą na miejscu; matka i syn zapomnieli o własnych sprawach i zaczęli mnie zasypywać gradem pytań, dotyczących naszego, t. j. Winnetou i mojego życia. Musiałem wkońcu bardzo stanowczo oświadczyć, że opuszczę ich, jeżeli będą mnie w dalszym ciągu tak indagować.
Dziwna rzecz, oboje byli przekonani, że dopiszemy im nietylko radą, lecz i czynem. Mówili o naszej wyprawie do Indjan Kikatsów, jako o rzeczy zupełnie zrozumiałej i postanowionej.
Winnetou uważany był powszechnie za człowieka o wielkich przymiotach i wielkim geście; nic więc dziwnego, że ludzie mieli głębokie przeświadczenie, iż gotów jest w każdej chwili rzucić najważniejszą nawet sprawę osobistą, i skierować cały swój wysiłek celem dopomożenia bliźniemu, choćby sprawa tegoż była błahsza od jego własnej. Mówiąc szczerze, byłem skłonny i tym ludziom pomóc. Przedewszystkiem pociągała mnie sama przygoda, po drugie zaś dopomożenie rodzinie Stillerów wydawało mi się konsekwencją przeszłości. Czułem jednak, że ciągłe nadstawianie karku w cudzych sprawach może się w pewnej chwili znudzić, a zresztą nie mogłem się powodować własną ochotą bez zapytania o zdanie Winnetou. Dlatego podkreśliłem, że gotowi jesteśmy jedynie do udzielenia rady. Ani matka, ani syn nie chcieli w to wierzyć; młody Stiller, nie dopuszczając nawet myśli, że może być inaczej, zgłosił chęć przyłączenia się do nas, motywując ją tem, że, skoro obcy ludzie ryzykują życie w obronie jego ojca, syn nie powinien siedzieć bezczynnie w domu. Z wielkim trudem przekonałem go, iż się do tego zupełnie nie nadaje, i że współudział jego powiększy tylko ewentualne niebezpieczeństwa wyprawy.

171