Strona:Karol May - Sapho & Carpio (Boże Narodzenie).djvu/165

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

może, gdyż skórę przyniósł mi jakiś Indianin, oświadczając, że jest przeznaczona dla squaw Nana-po; tak nazywają mego męża.
— Skarżyła się pani przecież na zupełny brak wiadomości od męża. Dlaczegóż pani nie wspomniała odrazu o skórze?
— Uważałam to za bezcelowe. Czego nie wie stu westmanów, tego i pan wiedzieć nie może. Sprawa pozostanie dla mnie zagadką; jeżeli kiedyś pojawi się w naszych stronach Old Firehand lub Old Shatterhand, postaram się ich odszukać i pokaże ten kawał skóry.
— Mogą upłynąć lata, zanim któryś z nich zawadzi o Weston.
— Tak, niestety. Opowiadają jednak, że Old Shatterhand, a nawet Winnetou, byli już kilkakrotnie w Jesserson.
— Ma pani jeszcze tę skórę?
— Tak.
— Niech pani pokaże. Może wystarczy, gdy ja na nią spojrzę.
— Pan? No dobrze, jeżeli panu na tem zależy. Niech się pan przyjrzy, by mógł pan powiedzieć kiedyś, żeś trzymał w ręku coś w rodzaju indiańskiego totemu.
Przyniosła skórę. Podobna była do złożonego we czworo kawałka papieru. Nigdzie nie było najmniejszego znaku, z któregoby można wnosić, że ma coś specjalnego oznaczać. Mimo to zorientowałem się odrazu, o co chodzi.
— No i cóż? — zapytała z uśmiechem.
— Zwyczajny kawałek skóry, prawda?
— Nie.
— Nie? To ciekawe! Chyba się pan myli?
— Nie mylę się. Mam wrażenie, że pisarz i autor potrafi dowieść wszystkim pani westmanom, iż właściwie nie są nimi. Ta skóra jest listem.

157