Strona:Karol May - Sapho & Carpio (Boże Narodzenie).djvu/161

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

— Zgoda! Już!
Po tych słowach wpakowałem w okno głowę przyjaciela Winnetou i Old Shatterhanda i, stwierdziwszy, że górna powłoka jego ciała znajduje się już w pokoju, dałem dolnej porządnego kopniaka, tak, że mr. Watter zwalił się na podłogę jak kłoda. W odpowiedzi na mój łatwy triumf rozległy się oklaski i głośne wołania. Wróciłem do pokoju jadalnego. Z mr. Waltera ani śladu! Pełniący obowiązki kelnera dr. Rost odpowiedział na moje pełne zdumienia pytanie, wskazując na drugie otwarte okno:
Ulotnił się tamtędy. Uciekał z niewiarogodną błyskawiczną szybkością.
Znowu rozległ się głośny śmiech. Znakomity westman postąpił mądrze, dając po sromotnej porażce nogę; gdyby pozostał, stałby się z pewnością przedmiotem najniedelikatniejszych żartów. Goście hotelowi chcieli mnie gwałtem zatrzymać; zaproponowano, abyśmy wszyscy usiedli przy jednym stole. Wynalazłszy jakiś względnie prawdopodobny powód odmowy, udałem się do swego pokoju, by usiąść nad skryptami, mimo bowiem hałasu dobiegającego z sali balowej postanowiłem noc dzisiejszą poświęcić pisaniu.
Pokój mój sąsiadował z drugim przez drzwi; klucz tkwił po mojej stronie. Nie podejrzewając niczego, poszedłem za starym, westmańskim zwyczajem, wedle którego westman musi się orientować dokładnie w swem otoczeniu, i otworzyłem drzwi. Po tamtej stronie stała szafa, tak szeroka i wysoka, że zasłaniała sobą całe wejście. Gość mieszkający w sąsiednim pokoju mógł zawsze mieć wrażenie, że szafa opiera się o ścianę, i że drzwi tu wcale niema.
Udałem się do pani Stiller. Siedliśmy do przygotowanej już kolacji. Miałem wrażenie, że gospodyni moja przypuszczała, iż będę mniej milczący, niż przedtem, i opowiem coś

153