Strona:Karol May - Sapho & Carpio (Boże Narodzenie).djvu/150

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

— A reszta?
— Jaka reszta?
— Przecież mówił mi pan, że w waszej wyprawie uczestniczyło oprócz Welleya jeszcze kilka osób.
— Racja! Zapomniałem poinformować pana, żeśmy się z tymi ludźmi rozstali, skorośmy tylko bez ich pomocy odkryli placer przy Stihi-Creek. Nie myśleliśmy wcale dzielić się nasza zdobyczą.
— Czy zauważył pan pogoń po rozstaniu się z towarzyszem?
No.
— Czy ustalił pan z Welleyem miejsce i czas spotkania?
Yes, tu, w tym hotelu.
— Hm. Mówił pan, że czterech ludzi chciało was w nocy napaść w okolicy Sweetwater. Jakże się to stało?
— Poczuliśmy zapach płonącego ogniska i podkradaliśmy się do niego. Ujrzeliśmy tylko dwóch ludzi, broń pozostałych dwóch leżała obok na ziemi. To nam wystarczyło.
— Paliliście również ogień?
— Oczywiście! Noce w górach są chłodne, a zresztą trzeba było upiec mięso.
— Gdzie i kiedy odbyło się losowanie?
— W górach, przy ognisku, zaraz potem, gdyśmy ich ujrzeli.
— Kiedyście się rozstali?
— O świcie.
— Mówił pan, że Welley ma więcej złota, aniżeli pan. Dlaczego? Nie podzieliliście go?
— Co za pytanie! Widać z tego, żeś pan na derkaczach nie bywał. Welley ruszył czółnem po rzece, a czółno niesie przecież znacznie więcej, niż grzbiet koński udźwignąć potrafi. To przynajmniej mógłby pan wiedzieć! Ważę półtora centna-

142