Strona:Karol May - Sapho & Carpio (Boże Narodzenie).djvu/138

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

ciem dumy, która go napełniać musiała wobec faktu, że utwór został wydrukowany.
— Pani przejrzała najgłębsze tajniki młodzieńczej duszy. Mimo to oświadczam, że tu, w Weston, nazwisko moje brzmi: Mayer.
— Czy wolno wiedzieć dlaczego?
— Jeszcze nie teraz. Pani ma swoje tajemnice, ja również mam swoje! Zapewniam panią jednak, że o moich dowie się pani, zanim odjadę.
— Przedstawię panu swego syna. Chciałam go przywołać, ale lepiej będzie, gdy wejdziemy do jego pokoju. Proszę za mną! Pani Stiller wprowadziła mnie do skromnego, ale miłego pokoju, którego urządzenie, tak samo jak urządzenie salonu, świadczyło, że właścicielem mieszkania jest westman. Obok tego pokoju mieścił się pokoik o jednem oknie; stała tu wielka półka z książkami oraz biurko. Przy biurku siedział młody człowiek; wstał z krzesła i popatrzył na nas pytającym wzrokiem. Widać było, że jest pochłonięty umysłową pracą. Mimo zmiany rysów poznałem go odrazu.
— Spójrz na tego pana — rzekła matka. — Jestem niesłychanie ciekawa, czy go poznasz.
Patrzył na mnie przez długą chwilę, potem potrząsnął głową i rzekł:
— Widziałem pana kiedyś, ale nie wiem, kim pan jest. Może przypisać to należy ciemnej barwie skóry. Jest pan tak opalony od słońca i powietrza, że byłbym skłonny przypuszczać, iż stoi przede mną jakiś zastawiacz sideł.
— Zastawiacz sideł? — zawołała ze śmiechem. — Ależ poto, aby się opalić, nie trzeba koniecznie uwijać się po preriach i po dziewiczych lasach. Pan Mayer z pewnością nie widział Zachodu, gdyż jest, jest... poetą!

130