Strona:Karol May - Sapho & Carpio (Boże Narodzenie).djvu/124

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

— Najzupełniej; przecież to ode mnie otrzymał utwory, które wywołały taką skruchę. Byłem świadkiem jego zgonu.
— Czy to był Niemiec?
— Nie, był Irlandczykiem.
— Mówił pan przecież, że wiersz przepisałeś u pani Stiller i oddałeś później do druku?
— Racja! — rzekł po chwili zakłopotania. — Ta kobieta otrzymała odpis wiersza od urzędnika więzienia.
— Na oryginale widniał podpis autora?
— Tak, lecz nie zanotowałem go, nie chcąc na tym padole płaczu kompromitować człowieka, który szczęśliwe odszedł w zaświaty.
Tempo moich pytań było coraz szybsze. Wypowiadałem je coraz głośniej. Prayerman nie zauważył tego wcale i z całą bezczelnością mówił dalej:
— Kochany panie! Jestem przekonany, że wyciągnie pan konsekwencje z poznania prawdziwej potęgi skruchy. Może pan kupi resztę utworów? Oddam je za dwa i pół dolara.
Cierpliwość moja wyczerpała się w tem miejscu. Ryknąłem jak lew:
— Oszuście, kłamco! Powiedział pan przed chwilą, żem się uderzył w piersi: oświadczam, że dla pańskiej osoby nie tknę ani piersi swej, ani portfelu. Pan ma ratować od zagłady moją duszę? Niech pan lepiej dba o swoją własną, bezczelny kłamco! Pan twierdzi, że autor tego wiersza był koniokradem, który pod stryczkiem osiągnął zbawienie wieczne dzięki pańskim książkom? Pan ma odwagę twierdzić, że Irlandczyk w Ameryce napisał ten wiersz po niemiecku?! I ma pan odwagę proponować mi swoje druki, mające wrzekomo zbawić mą duszę za dwa i pół dolara? Niech pan to sam czyta, tu potrzeba panu większej skruchy i pokuty, niż najgorszemu koniokradowi!

116