Strona:Karol May - Sapho & Carpio (Boże Narodzenie).djvu/121

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

— Przyjacielu, zrobiłeś niezwykle skromny wybór. A przecież obowiązkiem każdego dobrego chrześcijanina jest wspieranie świętej wiary. Mam wrażenie, że dobra doczesne interesują pana więcej od niebiańskich. Niech pan pomyśli o tem, że każdy mierzony będzie kiedyś tą samą miarą, którą sam przykłada. Niebo nie wynagrodzi panu tego zmysłu oszczędności.
Aczkolwiek nie miałem wcale zamiaru rozmawiać z tym człowiekiem, nie byłem w stanie powstrzymać się od słów następujących:
— Niech się pan o to nie kłopocze! Przecież nie pytałem wcale o radę i nauki; niechże je pan zatrzyma przy sobie.
Otworzył usta, aby coś odpowiedzieć; ale zmiana, którą zauważył w mej twarzy, wskazała mu widocznie odrazu, że milczenie będzie w tym wypadku znacznie lepsze od słów. Uczyniwszy dostojny ruch ręką, odwrócił się, włożył papiery i książki do walizy, wyciągnął jeszcze jeden egzemplarz książeczki z wierszami, którą nabyłem, i rzekł, wręczając ją gospodarzowi:
— Jako gość tego domu nie mogę od pana żądać zapłaty ofiarowuję panu te sześć wierszy dla zbawienia pańskiej duszy. Czynię to również dlatego, ponieważ jeden z utworów, zawartych w książeczce, otrzymałem tu, w Weston.
— Tu? Od kogo? — zapytał gospodarz, otwierając otrzymaną książeczkę.
— Od pewnej bardzo pobożnej niewiasty, u której już nieraz kupowałem książki. Jest to żona strzelca i dostawcy futra; wyruszył przed kilkoma miesiącami na wyprawę, i nie powrócił dotychczas. Mieszka z synem, który jest adwokatem.
— Ach, mówi pan o pani Stiller?

113