Strona:Karol May - Sępy skalne.djvu/143

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

Podniósł się, wyszedł z koła, stanął przy kraterze.
— Oto wasz grób! — rzekł. — Niebawem was przyjmie!
Wskazał na otchłań, skąd dobywały się cuchnące wyziewy.
Co za straszliwy wyrok! Ojciec Marcina krzyknął tak przeraźliwie, że Old Shatterhand i jego towarzysze usłyszeli krzyk rozpaczy. Targał więzy. Od pierwszej chwili niewoli nie zdradził ani słowem, ani odruchem twarzy, jak nieszczęśliwy się czuje. Duma wiązała mu usta. Teraz wszakże, słysząc, co grozi synowi, stracił panowanie nad sobą.
— Nie to, nie to! — krzyknął. — Rzućcie mnie do krateru, mnie, mnie, a nie jego, nie jego!
— Milcz! — huknął wódz. — Wyłbyś z przerażenia, gdybyś dostąpił tej śmierci!
— Nie, nie, ani dźwięku nie usłyszałbyś, ani jednego!
— Będziesz już wył, skoro ci tę śmierć opiszę. Czy sądzisz, że twego syna i tego zdrajcę strącimy poprostu w otchłań krateru? Mylisz się bardzo! Szlam wznosi się i opada w równych odstępach czasu, które są nam wiadome. Zwiążemy zdrajcę i syna twego lassami i spuścimy do krateru tak głęboko, aby szlam dochodził im tylko do nóg. Podczas przypływu szlam dosięgnie kolan. Będą się pogrążać coraz głębiej i

141