Strona:Karol May - Sąd Boży.djvu/132

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

zasłużyłaby na to miano! Przysięgam na Allaha i wszystkich Kalifów, że jeśli ją znajdę...
— Nie przysięgaj!
Nie wyrzekł tego gospodarz, lecz kobieta, którą poprzednio widziałem w drugiej izbie. — Teraz nastąpiła scena, przed której opisem wzdraga się pióro!
Matka w obawie o dziecko przybyła, by prosić pokrewny szczep o pomoc, i znajdowała się tu zaledwie od kilku godzin, gdy tak niespodzianie napotkała męża. Ten, z pianą na ustach, obalił ją na ziemię, począł nie ludzko kopać i wlec za włosy po całej izbie, tłukąc jej głową o ściany. Zastrzeliłby biedną niechybnie, gdyż kilkakrotnie wyrywał broń z za pasa, gdyby mu towarzysz nie przeszkadzał. Wreszcie wywlókł ją, bijąc niemiłosiernie, z chaty, popchnął tak silnie, że zatoczyła się i upadła o kilka kroków dalej, i począł ryczeć w niebogłosy:
Euti talikah bit telateh!
Wyrazy te oznaczają: — trzykrotnie cię odpycham — są przepisaną formułą rozwodową. — Od tej chwili przestała być jego żoną. —
Okrążyłem, skradając się bezszelestnie, dom, aby zobaczyć, co się stało z nieszczęśliwą, choć przedsięwzięcie to było związane z dużem niebezpieczeństwem. — Ujrzałem ją, gdy, tkając głośno, stanęła u węgła chaty. Zadrżała z przestrachu zobaczywszy obcego.
— Czy nazywają cię Zarką? — spytałem szeptem.
— Tak; kim jesteś? — wyjąkała z trudem.
— Twoim przyjacielem. Przynoszę ci pomoc. Chodź za mną!
Ująłem ją za rękę i poprowadziłem. Szła bezwolnie,

132