Strona:Karol May - Sąd Boży.djvu/131

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

ne głosy. Przez drugie okno, w izbie większej od poprzedniej, ujrzałem dwóch ludzi. Jeden kręcił się, zdenerwowany, tam i zpowrotem; był to szeik Handhala, nasz zacięty wróg!
— A więc moje dziecko, pociecha starości, moj jedyny syn — stracony! Zrabował go Humam ben Dżihal, przeklęty pies Hadesz! — wołał. — Czy to na pewno był on? — Kto go poznał?
— Twoja żona; zna go wszak dobrze! Była sama z dzieckiem na makbara[1] i tam została napadnięta.
— Przeklęta! Niech ją pochłoną czeluście piekielne! Zaraz się z nią porachuję! Natychmiast! A potem zgromadzę wojowników na wyprawę zemsty; zgotuję tym szakalom krwawą łaźnię! — Wyruszę, skoro tylko nasze konie nieco wypoczną! Zrównany z ziemią duar wadi Baszam, tego rabusia! Zemścił się na mnie straszliwie; nie mógł wynaleźć okrutniejszego odwetu! Wiedział, że kocham dzieciaka nad życie. — Zamordował je po drodze! — — Co warta ta kobieta, ta matka? Siedzi w domu i myśli zapewne, czy do twarzy jej będzie w żałobie! Na Allaha! zasłużyła na śmierć! Pierwszą kulę przeznaczam nie Humamowi, lecz jej; przysięgam na...
— Powstrzymaj się, nie przysięgaj! — przerwał gospodarz; — twojej żony niema w domu!
— Gdzież jest? — ryknął, pieniąc się, Abd el Birr.
— Pobiegła, jak lwica, której zabrano młode, za tym złodziejem dzieci!
— Zabił ją więc również; niestety, teraz ujdzie mej zemście! Co pomóc może tej kobiecie pościg za zbrodniarzem?! Czy dlatego nazywasz ją lwicą? Powinna była bronić dziecka do ostatniej kropli krwi, wówczas

  1. Cmentarz.
131