Strona:Karol May - Reïs Effendina.djvu/10

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

części okrętu, a od pokładu dzieliła ją wisząca rogoża słomiana, zastępująca drzwi. Zauważyłem tam coś w rodzaju materaców, a ponieważ w koce zaopatrzył mnie Nassyr, mogłem urządzić się wygodnie z moimi małymi, czarnymi towarzyszami podróży. Miejsca było tu dość, choć nie za wiele. Ku mojemu zdziwieniu, zastałem tuzin flaszek, ustawionych wzdłuż ściany. Reis mnie objaśnił, że Turek je przysłał. Było to piwo pilzeńskie. Sympatja moja dla grubasa wzmagała się z każdą chwilą.
Właśnie odszedł był reis ode mnie, a ja przystąpiłem do małej luki w kajucie, aby rzucić okiem na ożywioną żaglami rzekę, kiedy usłyszałem za sobą głos:
— Effendi, czy pozwolisz mi przynieść tu swoje rzeczy, które hammal złożył tam naprzedzie okrętu?
Odwróciłem się do mówiącego. Stał u wejścia do kajuty w tak uprzejmej, pokornej nawet postawie, że trzeba było odpowiedzieć mu przyjaźnie, a jednak nie mogłem się na to zdobyć. Oko jego

155
6