Strona:Karol May - Rapir i tomahawk.djvu/50

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

w nim próżność, że będzie mógł pokazać jeńca całemu towarzystwu; rozkazał więc porucznikowi:
— Dobrze, niech go pan tutaj przyprowadzi! Proszę przynieść także jego broń. Musimy obejrzeć dokładnie tę słynną strzelbę.
Po jakimś czasie sławny strzelec wszedł, otoczony zastępem uzbrojonych żołnierzy.
— Podejdź bliżej — rozkazał komendant.
Gerard nie ruszył się z miejsca.
— Powiedziałem przecież, bliżej!
Pułkownik wskazał na miejsce, w którem jeniec miał stanąć; Gerard i tym razem nie usłuchał. Porucznik dał mu mocnego szturchańca. Gerard odwrócił się z błyskawiczną szybkością i kopnął porucznika nogą w brzuch z taką siłą, że Francuz zachwiał się i padł na ziemię, wypuszczając broń z ręki.
— Ja was nauczę, co znaczy trącać Czarnego Gerarda!
Wypadek ten i słowa jeńca wywołały wielkie wrażenie. Francuzi, a międzo nimi również adorator Emilji, byli wzburzeni obrazą towarzysza, a krajowcy przekonani, że dzielny Gerard sam zgotował sobie zgubę. Panie natomiast zachwycała śmiałość człowieka, który, mimo więzów, pośród tylu wrogów odważył się na poryw tak zuchwały.
Porucznik chciał się rzucić na Gerarda, lecz pułkownik polecił mu zachować spokój.
— Nie zwracajmy uwagi na tę brutalność — rzekł. — Zostanie wkrótce ukarany. Przyrzekam, że będzie wychłostany aż do krwi. — Zwracając się do Gerarda, po-

48