krakaniem czarnogłowego sępa w chwili, gdy się budzi ze snu. Na znak ten nie było odpowiedzi; musiał go powtórzyć; dopiero wtedy otworzyła się jakaś furtka. Wyszła powoli ciemna postać kobieca i, stanąwszy w nieznacznej od niego odległości, zapytała:
— Kto tu?
— Meksyk — odparł.
— Kto idzie?
— Juarez.
— Czekajcie chwilę.
Po tych słowach postać znikła. Wróciła po upływie jakiegoś kwadransa. Podeszła teraz zupełnie blisko do Gerarda ze słowami:
— Oto szata. Droga już wolna.
Powiedziawszy to, wręczyła mu habit mnicha. Kiedy go wdział, mówiła dalej:
— Dziś musicie być podwójnie ostrożni. Zamówiła do siebie majora.
— To dobrze. Czy jest już u niej?
— Nie. Przybędzie dopiero za dwie godziny.
— Oto moja strzelba. Pilnujcie jej dobrze.
— Kiedy powrócicie?
— Tego nie wiem. Obudzę was, wróciwszy.
Gerard zawinął się w habit i poszedł na lewo, gdzie w murze widniała otwarta furtka. Wszedł do podwórza.
Wąskie schody prowadziły z najciemniejszego zakątka tego podwórza. Wdrapał się po nich i znalazł w kącie uchylone drzwi. Wszedł, minął w ciemnościach jeszcze kilka otwartych drzwi, aż stanął wreszcie przed zamkniętemi. Zapukał. Odpowiedziano mu głośno:
Strona:Karol May - Rapir i tomahawk.djvu/29
Wygląd
Ta strona została skorygowana.
27