Strona:Karol May - Rapir i tomahawk.djvu/134

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

że żółta od tytoniu ślina strzeliła z ponad stołu, jak z sikawki, i poleciała w kierunku okna.
Gospodarz przerażony odsunął głowę.
— Sennor, — zawołał — tam, obok szafy, stoi spluwaczka
— Nie potrzebuję żadnej spluwaczki — brzmiała odpowiedź.
— Wyobrażam sobie! Kto pluje do okien, temu niepotrzebna spluwaczka. Ale u nas w Pirnie niema zwyczaju plucia w szyby.
— Otwórzcie więc okno.
Jankes wypowiedział te słowa tak lakonicznie, że gospodarzowi krew uderzyła do głowy. Opanował się jednak i zapytał:
— Przybywacie z dalekich stron. sennor?
— Tak jest.
— Musicie być niebyle jakim wioślarzem.
— A dlaczego?
— No, płynęliście przeciw prądowi.
Pah!
— Skąd wyruszyliście, sennor?
— Czy wiadomość ta jest wam koniecznie potrzebna?
Pirnero odparł z pewnem zakłopotaniem:
— Człowiek radby przecież wiedzieć, z kim się znajomi. Czy nie mam racji?
Pffttf!
Nieznajomy splunął znowu. I znowu cienki, ciemny pas śliny przeleciał nad głową Pirnera.
Pffttf! — rozległo się wślad za tem.
— Do djabła! Miejcie się na baczności! — zawołał gospodarz.
— Odsuńcie się, a wszystko będzie w porządku.

132