Strona:Karol May - Przez pustynię tom 2.djvu/86

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

Na to wezwanie położył uszy po sobie; zdawało się, że się wydłuża i staje cieńszym, jak gdyby miał przelecieć przez cząstki powietrza. Sto innych dobrych koni nie mogłoby mu dorównać w dotychczasowym galopie, ale do biegu, który teraz nastąpił, miał się on jak cisza do szalejącej burzy, jak chód kaczki do lotu jaskółki. Ani lokomotywa ani wielbłąd szybkonośny nie zdołałyby dopędzić tego konia, a przytem pęd jego był gładki i równomierny. Mohammed Emin nie przesadził, mówiąc do mnie: „Koń ten poniesie cię poprzez tysiąc jeźdźców“; byłem bardzo dumny z posiadania tak nadzwyczajnego rumaka.
Ale musiałem pomyśleć o tem, aby położyć kres temu nadmiernemu wysiłkowi; zwolniłem biegu i położyłem mu rękę pieszczotliwie na szyi. Mądre zwierzę zarżało wesoło na ten dowód mojego uznania i wyciągnęło szyję z dumą.
Drogę powrotną odbyłem w czasie cztery razy krótszym, niż jazdę z obozu do Wadi Deradż. Wpobliżu namiotu szejka ujrzałem siedzące na wielbłądach i koniach postacie, których w ciemności nie mogłem rozpoznać, a w samym namiocie czekała mnie bardzo przyjemna niespodzianka: — Malek stał przed szejkiem, który właśnie chciał wypowiedzieć uprzejme słowa powitania.
— Sallam! — pozdrowił mnie Atejbeh, wyciągając do mnie obydwie ręce. — Oczy moje cieszą się, patrząc na ciebie, a ucho moje zachwycone jest, słysząc kroki twej stopy!
— Niechaj Allah błogosławi twemu przybyciu, przyjacielu mej duszy. Uczynił on cud, że cię już dziś do nas przyprowadził.
— O jakim cudzie mówią twe usta?
— Nie mogliśmy się wcale dziś ciebie spodziewać. Stąd aż do Dżebel Szammer i spowrotem trwa przecież droga trzy dni.
— Powiedziałeś prawdę. Ale poseł twój nie musiał jechać aż do góry Szammarów. Gdy odszedł był od nas z Halefem, dowiedziałem się od zbłąkanego pasterza, że wojownicy Haddedihnów pasą tu swe trzody. Ich szejk, sławny i waleczny Mohammed Emin jest mym przyjacielem. Hadżi Halef mógł tylko na niego,