Strona:Karol May - Przez pustynię tom 2.djvu/69

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

Arabowie czekali w milczeniu i cierpliwie, póki nie zaspokoiłem głodu; potem zaś zacząłem:
— Poruczyliście mi bardzo trudne zadanie, ale ponad wszelkie oczekiwanie udało mi się je łatwo spełnić. Przynoszę wam tak dokładną wiadomość, jakiej napewno nie spodziewaliście się.
— Mów! — prosił szejk.
— Nieprzyjaciele ukończyli swe zbrojenia. Oznaczono miejsca, w których te trzy szczepy mają się połączyć i również podany jest czas, w którym to wszystko ma się odbyć.
— Ale ty się o tem nie mogłeś dowiedzieć!
— Przeciwnie! Dżowarjowie połączą się z Abu Hammedami w dzień po następnym Jaum el Dżema przy ruinach Khan Khernina. Te dwa szczepy zejdą się z Obeidami w trzeci dzień po Jaum el Dżema między wirem el Kelab a kończynami gór Kanuca.
— Czy wiesz to napewno?
— Tak.
— Od kogo?
— Od szejka Abu Mohammedów.
— Mówiłeś z nim?
— Byłem nawet w jego namiocie.
— Abu Mohammedowie nie żyją w zgodzie z Dżowarjami i Abu Hammedami.
— Powiedział mi to. Poznał twego konia i jest twym przyjacielem. Przyjdzie ci na pomoc wraz ze szczepem Alabeidów.
— Czy mówisz prawdę?
— Tak.
Wszyscy obecni zerwali się i podali mi ręce w wielkiej radości. O mało mnie nie udusili z wdzięczności. Potem musiałem wszystko jaknajdokładniej opowiedzieć. Uwierzyli we wszystko, ale tylko o tem zdawali się bardzo wątpić, abym mógł całkiem sam zabić lwa i to w ciemną noc. Arab zwykł atakować to zwierzę tylko w dzień i w bardzo licznem towarzystwie. Przedłożyłem im wreszcie skórę.
— Czy skóra ta ma dziurę?
Obejrzeli ją bardzo uważnie.
— Nie — brzmiała odpowiedź.