konia, odwróciłem się i wycelowałem — dwa strzały huknęły raz po raz i dwa konie padły na ziemię.
Tego już następnym było za wiele; przestraszyli się i zostali w miejscu. Gdym się po dłuższym czasie znowu rozejrzał, widziałem ich już całkiem daleko, gdzie zdawali się kierować jedynie moimi śladami.
Teraz pędziłem, aby ich zmylić, prawie godzinę wprost na zachód; potem skierowałem się na kamienistym terenie, gdzie nie można było rozróżnić śladów końskich, ku północy i stanąłem około południa nad Tygrysem przy wirze Kelab. Znajduje się on poniżej ujścia Cabasfalu, a w niewiele minut poniżej jest miejsce, gdzie góry Kanuca przechodzą w pasmo górskie Hamrin. Przejście to uskutecznia kilka wzgórz, poprzedzielonych głębokiemi, a niezbyt szerokiemi dolinami. Ponieważ przypuszczałem, że najszerszą z tych dolin odbędzie się zapewne przemarsz nieprzyjaciół, więc zapamiętałem sobie, możliwie najdokładniej, teren i każdy przystęp do niego. Potem pośpieszyłem ku Thatharowi, gdzie stanąłem popołudniu i przeprawiłem się na drugi brzeg. Pragnąłem gorąco jak najrychlej zobaczyć się z przyjaciółmi; ale musiałem oszczędzać konia i zostałem jeszcze przez jedną noc w drodze.
Na drugi dzień w południe ujrzałem już pierwszą trzodę owiec, należącą do Haddedihnów i wjechałem galopem do obozu, nie zważając na nawoływania, które się odezwały ze wszystkich stron. Szejk, pomyślawszy, że stało się coś niezwykłego, wyszedł z namiotu właśnie w chwili, gdy ja nadjechałem.
— Hamdullillah, cześć Bogu, że jesteś spowrotem! — powitał mnie. — Jak się powiodło?
— Dobrze.
— Czyś się czegoś dowiedział?
— Wszystkiego!
— Wszystkiego? Co?
— Zwołaj najstarszych; zdam sprawę przed wami.
Teraz dopiero spostrzegł szejk skórę, którą zrzuciłem na drugą stronę konia.
— Maszallah, cud Boży! lew! Skąd wziąłeś tę skórę?
— Sam ją ściągnąłem.
— Jemu? Panu samemu?
— Tak.
Strona:Karol May - Przez pustynię tom 2.djvu/66
Wygląd
Ta strona została skorygowana.