Strona:Karol May - Przez pustynię tom 2.djvu/46

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

Był bardzo stroskany o mnie i o swego konia. Uczyniłem więc, jak chciał:
— W imię Allaha, wszechmiłosiernego! Na konie szybkie, parskające z hałasem, na te, co kopytami iskry krzeszą, na te, co na wyścigi ranną porą rzucają się na wroga, co tumany kurzu wzbijają i łamią szyki nieprzyjacielskie, zaprawdę, człowiek jest niewdzięczny względem Pana swego i sam musi to zaświadczyć. Człowiek rozmiłowan jest nadmiernie w dobrach doczesnych. Azali nie wie on, że w on czas, gdy wszystko będzie wyjęte, co leży w grobie i wszystko wyjdzie na jaw, co się kryje w sercu człowieka, że w dniu tym Panu wszystko będzie wiadome?
— Tak, umiesz tę surę. Odmawiałem ją w nocy w nozdrza konia tego już z tysiąc razy; zrób to samo, a on poczuje, że stałeś się jego panem. Ale teraz wróć do namiotu!
Anglik był aż do tej chwili milczącym widzem; teraz przystąpił do mnie.
— Dlaczego strzelali do pana?
— Chciałem im coś pokazać, czego jeszcze nie widzieli.
— Ah, piękny, wspaniały koń!
— Czy wie pan, czyją on własnością?
— Szejka!
— Nie.
— A czyj?
— Mój.
— Ba!
— Mój; naprawdę!
— Sir, nazywam się Dawid Lindsay i nie pozwolę z siebie żartować; proszę sobie to zapamiętać!
— Dobrze, więc zamilczę i o innych rzeczach.
— O czem?
— Że jutro pana opuszczę!
— Dlaczego?
— Aby wyjechać na zwiady. Wie pan już o nieprzyjaźni między tutejszemi szczepami. Mam się dowiedzieć, gdzie i kiedy szczepy nieprzyjacielskie się połączą. Jeśli mi się to uda, otrzymam tego konia w podarunku.