Strona:Karol May - Przez pustynię tom 2.djvu/217

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

— Wszyscy. Zobaczysz sam, jak dużo strzelają w nasze święto. Mutessaryf nie zużyje dla swoich żołnierzy przez cały rok tyle prochu, ile my spotrzebujemy w ciągu trzech dni na nasze salwy radosne.
— Dlaczego was prześladują, czy dla wiary?
— Nie sądź tak, emirze! Mutessaryfowi wiara jest obojętna. On ma tylko jeden cel: wzbogacić się, a do tego muszą mu dopomagać bądź to Arabowie i Chaldejczycy, bądź Kurdowie, albo Dżezidzi. Sądzisz może, że wiara nasza, jest tak złą, że zasługuje na wytępienie?
O to mi właśnie chodziło. Ten młody człowiek mógł mi powiedzieć rzeczy, których mi Pir jeszcze nie powiedział.
— Nie znam jej — odpowiedziałem.
— I nic o niej nie słyszałeś?
— Bardzo mało, a i temu nie wierzę.
— Tak, effendi, mówi się o nas wiele nieprawdy. Czy nie dowiedziałeś się niczego od mego ojca, albo od Paliego i Melafa?
— Nie, a przynajmniej nic zasadniczego, sądzę jednak, że ty mi powiesz coś niecoś.
— O, emirze, nie mówimy nigdy z obcymi o naszej wierze.
— Czy jestem ci obcym?
— Nie. Uratowałeś życie mojemu ojcu i tamtym dwom, a teraz ostrzegłeś nas przed Turkami, jak dowiedziałem się od Beja. Jesteś jedynym, któremu dam wyjaśnienia. Muszę ci jednak powiedzieć, że ja sam nie wiem wszystkiego.
— Czy są u was rzeczy, których nie może znać każdy?
— Nie. Ale czyż niema w każdym domu rzeczy, o których wiedzieć powinni tylko rodzice? Nasi kapłani są ojcami naszymi.
— Czy mogę pytać?
— Pytaj, ale proszę cię, me wymieniaj jednego imienia!
— Wiem, chciałbym jednak w tej właśnie materji dowiedzieć się nieco. Czy dasz mi wyjaśnienie, jeżeli ominę to słowo?
— O ile potrafię, dobrze!
Słowem tem było imię djabła, którego Dżezidzi nigdy nie wymawiają. Słowo szejtan jest dla nich tak