Strona:Karol May - Przez pustynię tom 2.djvu/159

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

— Wiele razów ma hekim otrzymać?
— Sześćdziesiąt.
— Czy każesz mu darować te, których jeszcze nie dostał, jeżeli wyjmę ci ząb bez bólu?
— Tego nie potrafisz.
— Potrafię.
— Dobrze, ale skoro mnie zaboli, to ty otrzymasz razy, darowane tamtemu.
Klasnął w ręce i wszedł oficer.
— Puścić hekima. Ten cudzoziemiec wstawił się za nim.
Oficer cofnął się ze zdumieniem w obliczu.
Wetknąłem baszy w usta dwa palce i naciskałem z początku — tak dla hokus-pokus — ząb sąsiedni. Następnie chwyciłem chory kieł i wyjąłem go. Pacjentowi drgnęły powieki, zdaje się jednak, iż nie przypuszczał, że ząb miałem już w ręku. Ujął mnie za rękę i odsunął ją.
— Skoro jesteś hekimem, to nie próbuj tak długo. Tu leży to!
Przy tych słowach wskazał na podłogę. Trzymając ząb niepostrzeżenie między palcami, schyliłem się. Przedmioty, które ujrzałem, to były: stary, całkiem już nie do użycia lewarek, a obok szczypce do zębów — ale jakie! Możnaby niemi wyciągnąć z ognia dusze do żelazka. Odrobina blagi nie mogła zaszkodzić. Wjechałem baszy obcęgami w niezbyt małe usta.
— Uważaj, czy będzie boleć. Bir-iki-icz — raz, dwa, trzy! Oto nieposłuszny, który sprawił ci tyle cierpień.
Dałem mu ząb, a on spojrzał na mnie zdumiony,
— Maszallah! Ja nic nie czułem.
— Oto masz lekarzy Zachodu, baszo!
Dotknął się kilkakroć dziąseł, oglądnął ząb i tak się dopiero przekonał, że jest uwolniony od zęba.
— Jesteś wielkim hekimem! Jak cię mam zwać?
— Beni Arabowie zowią mię Kara Ben Nemzi.
— Czy każdy ząb tak dobrze wyjmujesz?
— Hm, zależy od okoliczności.
Klasnął ponownie w ręce. Zjawił się ten sam oficer, co przedtem.
— Zapytaj wszystkich w domu, czy kogo nie bolą zęby.