Strona:Karol May - Przez pustynię tom 2.djvu/152

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

leży wiedzieć, jak postępować z mieszkańcami Wschodu. Człowiek z Zachodu sam sobie winien, jeżeli czuje się przez nich upokorzonym. Szczypta osobistej odwagi i jak największa doza bezczelności, poparta tą cnotą, którą u nas nazwanoby ordynarnością, wywołują tu w pewnych warunkach efekt jak najlepszy. Oczywiście zachodzą też okoliczności, kiedy to człowiek musi się pogodzić z niejednem. Wówczas jednak wskazanem jest udawać, że się nic nie zauważyło. Należy do tego nietylko znajomość stosunków i uwzględnienie każdego poszczególnego wypadku, lecz i wprawa w wyborze, co lepsze: grubjaństwo, czy cierpliwość i panowanie nad sobą, broń w ręku, czy ręka w sakiewce.
— Zihdi, co uczyniłeś! — zawołał Halef.
Mimo swojej nieustraszoności bał się skutków mego zachowania.
— Co uczyniłem? Wyrzuciłem za drzwi obu nicponiów.
— Czy znasz tych Arnautów?
— Żądni są krwi i mściwi.
— Są tacy. Czyż nie widziałeś w Kahirze, jak jeden z nich zastrzelił starą kobietę za to tylko, że mu z drogi nie ustąpiła? Była ślepa!
— Widziałem to; ci jednak nie zastrzelą nas tutaj.
— A znasz ty baszę?
— To bardzo dobry człowiek.
— O, bardzo dobry, zihdi. Mossul jest na pół bezludny, bo wszyscy jego się boją. Nie minie dzień, żeby dziesięciu albo dwunastu ludzi nie otrzymało bastonady. Kto się okaże bogatym, nie żyje nazajutrz, a majątek jego należy do baszy. On szczuje szczepy Arabów na siebie wzajem i rzuca się potem na zwycięzcę, aby mu zdobycz odebrać. On mówi do swych Arnautów: „Idźcie, niszczcie, mordujcie, ale przynoście mi pieniądze.“ Oni czynią to, a on staje się bogatszym od padyszacha. Kto dziś jeszcze był jego przyjacielem, tego jutro wtrąca do więzienia, a pojutrze go ścina. Zihdi, on i z nami tak postąpi.
— Trzeba na to zaczekać.
— Coś ci powiem, zihdi. Skoro tylko zauważę, że chce nam zrobić coś złego, zastrzelę go. Nie umrę bez zabrania go ze sobą.