Strona:Karol May - Przez pustynię tom 2.djvu/133

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

— Ubierzcie ich! Niechaj tu potem leżą w ukryciu. Panie Dawidzie, pan im pokryjomu będzie przynosił żywność, a tamci obejmą straż.
— Well! Proszę zapytać, kto ich zakopał.
— Oczywista, że szejk.
— Zabić tego łajdaka.
Ta przygoda zajęła nam więcej niż godzinę czasu. Gdyśmy wrócili do obozu, równina roiła się od tysięcy zwierząt. Wydzielenie bydła było bardzo trudnem zadaniem, do którego jednak mały hadż Halef Omar dorósł w zupełności. Dosiadł mego ogiera, naturalnie, aby mógł szybciej przebiegać z miejsca na miejsce, ale przytem szło mu także trochę i o to, żeby go podziwiano. Wszędzie było go widać. Haddedihnowie byli zachwyceni tem zajęciem, uwięzieni zaś Abu Hammedowie, którzy musieli im pomagać, nie zdołali ukryć gniewu, mimowolnie malującego się na ich twarzy. Zato tam, gdzie siedzieli starcy i niewiasty, płynęły już jawnie łzy gorące i padło niejedno, półgłosem wyrzeczone przekleństwo. Przystąpiłem do grupy kobiet. Tu zauważyłem niewiastę, która z utajonem zadowoleniem przypatrywała się czynnościom moich ludzi. Czy żywiła ona w swem sercu nienawiść ku szejkowi?
— Chodź za mną! — rozkazałem jej.
— Panie, miej litość! Nie zrobiłam nic! — błagała przestraszona.
— Nic ci się nie stanie!
Zaprowadziłem ją do pustego namiotu, w którym już wprzód przebywałem. Tam stanąłem przed nią, popatrzyłem jej ostro w oczy i zapytałem:
— Czy masz wroga w szczepie?
Spojrzała na mnie zdumiona.
— Panie, skąd wiesz o tem?
— Bądź szczerą! Kto to jest?
— Ty mu to powiesz!
— Nie, albowiem jest i moim wrogiem.
— Tyś go zwyciężył?
— Tak jest. Nienawidzisz szejka Cedara ben Huli?
Ciemne jej oko zabłysło.
— Tak, panie, nienawidzę go.
— Dlaczego?