Strona:Karol May - Przez pustynię tom 1.djvu/82

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

— Pozwalam.
— Gdy żona Franka zachoruje — —
Popatrzył na mnie, jakby spodziewał się jakiejś uwagi z mej strony; dałem znak, aby mówił dalej.
— Jeśli więc jest chora i nie bierze nic do ust —
— Nic?
— Ani kęsa!
— Dalej!
— Jeśli oczy jej tracą blask, a policzki się zapadają — jeśli jest wyczerpana, a jednak nie zaznaje rozkoszy snu — — —
— Dalej!
— Jeśli stać nie może bez oparcia, a gdy chodzi, to powoli i z wysiłkiem — jeśli zimny dreszcz nią wstrząsa, a zarazem pali ją gorączka — — —
— Słucham. Mów dalej.
— Jeśli za lada szelestem ogarnia ją przerażenie — jeśli niczego sobie nie życzy, nie kocha nic, ani nienawidzi i tylko wciąż ze strachem słucha drżenia swego serca — — —
— Proszę mów dalej!
— Jeśli oddech jej jest tak mało dostrzegalny, jak u małego ptaszka — jeśli ani się nie śmieje, ani płacze, ani nie mówi — jeśli nie odezwie się słowem radosnem, ani się też poskarży, — jeśli sama nawet nie słyszy westchnień swych — jeśli nie chce widzieć blasku słońca, a noce przepędza bezsenne, przytulona do kąta — — —
Znowu popatrzył na mnie, a w oczach jego błyszczących malował się strach, który, zda się, rósł w miarę wyliczania objawów choroby. Niewątpliwie kochał on chorą kobietę ostatnim, ponurym żarem swego ongiś płomiennego serca i mimowoli zdradził swemi słowami, jaki stosunek wiązał go z tą istotą.
— Nie skończyłeś jeszcze! — powiedziałem.
— Jeśli czasem nagle krzyknie, jakby się sztylet wtapiał w jej pierś — jeśli bezustannie szepce jakieś obce słowo — — —
— Co za słowo?
— Jakieś nazwisko.
— Dalej!
— Jeśli kaszle, a potem krew spływa z jej bladych ust — — —