Przejdź do zawartości

Strona:Karol May - Przez pustynię tom 1.djvu/64

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

bany tutaj w tej samotności; kiedykolwiek przyszedł tu do ciebie, musiałeś zawsze zrobić coś, co ci przyniosło szkodę. Nienawidzę go, nienawidzę, i nie mam nic przeciwko temu, jeśli go ten cudzoziemiec zabije. Zasłużył sobie na to!
— Nie wolno go zabić; on jest gielgeda padiszahnin!
— Tut aghyci, milcz! On jest gielgeda padiszahnin, to znaczy: stoi w cieniu padyszacha; ten cudzoziemiec jest gielgeda wekilanin, to znaczy: stoi w cieniu namiestnikowej, pod moją opieką, słyszysz? Kto zaś znajduje się w moim cieniu, tego twój żar nie spali. Wstań i pójdź za mną!
Powstał, aby odejść z żoną. Ale to sprzeciwiało się moim zamiarom.
— Stój! — zawołałem, chwytając go raz jeszcze za kark. — Zostań tu!
— Jejmość odwróciła się.
— Czy nie powiedziałeś, że nie zrobisz mu nic złego? — zapytała.
— Tak jest, ale pod warunkiem, że zostanie na miejscu.
— Przecie nie może tu siedzieć po wieczne czasy!
— Masz słuszność, o perło z Kbilli; ale w każdym razie może on tak długo tu zostać, aż sprawa moja bedzie załatwiona.
— Już jest załatwiona.
— O ile?
— Czy nie powiedziałam ci, że pozdrawiamy cię i witamy?…
— To prawda.
— Jesteś więc naszym gościem i zamieszkaj wraz ze swymi ludźmi u nas tak długo, dopóki nie zechcesz z nami się rozstać.
— A Abu en Nassr, którego nazwałaś Abu el Jalani?
— Należy do ciebie, możesz z nim zrobić, co ci się podoba.
— Czy to prawda, wekilu?
Wekil zwlekał z odpowiedzią, ale jedno surowe spojrzenie władczyni zmusiło go do wyrzeczenia słowa:
— Tak.
— Przysięgasz mi?