Strona:Karol May - Przez pustynię tom 1.djvu/141

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

— Ku Tor.
— A potem?
— Do monastyru[1] na Dżebel Sinahi.
— Musisz więc przeprawić się przez wodę.
— Tak jest. A ty dokąd jedziesz?
— Także do Tor.
— Czy weźmiesz mnie z sobą?
— Jeśli dobrze zapłacisz i dbać będziesz o to, abyśmy się tobą nie splamili.
— Nie troszcz się o to! Ile żądasz?
— Za was czterech i za wielbłądy?
— Tylko za mnie i za mego służącego hadżi Halefa. Ci dwaj ludzie wrócą się ze swymi wielbłądami.
— Czem chcesz zapłacić? Pieniędzmi, czy czem innem?
— Pieniędzmi.
— Czy będziesz od nas brał żywność?
— Nie; dacie nam tylko wody.
— Zapłacisz więc za siebie dziesięć, a za tego hadżi Halefa osiem misri.
Roześmiałem mu się w twarz. Za tę krótką jazdę i za kilka haustów wody zażądać osiemnaście misri, a więc około trzydziestu czterech talarów — to było już naprawdę po turecku.
— Zajedziesz zapewne przez dzień aż do zatoki Nayacat i tam statek twój stanie na kotwicy? — zapytałem go.
— Tak jest.
— Przybędziemy więc w południe do Tor?
— Tak. Dlaczego pytasz?
— Bo nie dam za tak krótką jazdę osiemnastu misri.
— To zostaniesz tu i będziesz musiał z kim innym pojechać, a ten jeszcze więcej zażąda.
— Nie zostanę i nie pojadę z kim innym, lecz pojadę z tobą.
— Więc dasz tyle, ile zażądałem.

— Słuchaj, co ci powiem! Ci dwaj ludzie pożyczyli mi swoich wielbłądów i towarzyszyli mi z El Kahira piechotą za cztery talary; podczas Hadż przewożą pielgrzymów przez morze za opłatą jednego talara. Dam tobie za siebie i za mego służącego trzy talary; to jest dość.

  1. Klasztor.