Strona:Karol May - Przez pustynię tom 1.djvu/139

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

Groźba ta wywarła piorunujące wrażenie. Obaj Beduini, którzy towarzyszyli mi aż dotąd, cofnęli się nagle wtył z przerażenia na widok niebywałej zuchwałości; majtkowie i służący Turka zerwali się z miejsc i chwycili za broń; baszi powstał również i sięgnął ręką po pistolet. Halef skierował szybko lufę swego pistoletu w jego pierś.
— Pochwyćcie go! — rozkazał baszi, chyląc jednakże ostrożnie pistolet wdół.
Poczciwcy ci mieli wprawdzie wygląd bardzo groźny, ale nie śmieli nawet zbliżyć się do Halefa.
— Czy wiesz, co to znaczy zagrozić biczem wergi-baszy? — zapytał Turek.
— Wiem — odpowiedział Halef. — Wergi-baszy zagrozić biczem, znaczy tyle, co wygrzmocić go naprawdę, jeśli się poważy, mówić dalej w ten sposób, jak dotychczas. Tyś Turek, niewolnik wielkorządcy, ja zaś wolny, swobodny Arab.
Zsiadłem z wielbłąda i wyjąłem paszport.
— Widzisz, Muhrad Ibrahim, że boicie się nas więcej, niż my was. Popełniłeś wielki błąd, obrażając effendiego, który stoi w gielgeda padyszahnin.
— Pod opieką wielkorządcy, niech mu Allah błogosławi! Kogo masz na myśli?
— Siebie.
— Siebie? Tyś giaur — — —
— Lżysz! — przerwałem mu.
— Jesteś niewiernym, a o giaurach czytamy w Koranie: „O wierni, nie zawierajcie przyjaźni z takimi, co nie wyznają waszej wiary. Oni was uwodzą i życzą wam źle!“ Jakżeż więc może niewierny zostawać pod opieką wielkorządcy, który jest obrońcą wiernych?
— Znane mi są słowa, które przytoczyłeś; są zawarte w trzeciej surze Koranu, w surze Amran; ale otwórz oczy twe i pokłoń się w pokorze przed biuruldu padyszacha. Masz je tu!
Wziął pergamin, przycisnął go do czoła, oczu i piersi, skłonił się aż do ziemi, i przeczytał. Potem mi go oddał.

— Czemu nie powiedziałeś mi zaraz, żeś arkadar[1] sułtana? Byłbym cię nie nazwał giaurem, mimo iż jesteś niewiernym. Witam cię, effendi!

  1. Pozostający pod ochroną.