Strona:Karol May - Przez pustynię tom 1.djvu/118

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

— A zatem pożądanem jest, by nas nie doścignięto.
Opowiedziałem mu przebieg naszej wyprawy, a potem udałem się do kajuty, aby się przebrać. Kajuta była podzielona na dwie części. W jednym przedziale była Senica, drugi był przeznaczony dla kapitana, dla Isli i dla mnie.
Po dwóch godzinach spostrzegłem w dali za nami rąbek żagla; z każdą chwilą widać go było więcej, wreszcie ujrzałem kadłub statku i poznałem sandal.
— Czy widzisz statek? — zapytałem reisa.
— Allah akbar, Bóg jest wielki i wielką jest naiwność twego pytania — odpowiedział.
— Jestem reisem, a nie miałbym spostrzec żagla, który jest tuż za nami?
— Czy jest to statek rządowy?
— Nie.
— Po czem to poznajesz?
— Znam dobrze ten sandal.
— Ah!
— Właścicielem jego jest reis Chalid ben Mustafa.
— Czy znasz go?
— Bardzo dobrze; ale nie jesteśmy przyjaciółmi.
— Dlaczego?
— Człowiek uczciwy nie może być przyjacielem człowieka nieuczciwego.
— Hm, to mam pewne przeczucie.
— Jakie?
— Ze na tym sandalu jest Abrahim-mamur.
— Zobaczymy!
— Cóż zrobisz, jeśli sandał zechce zarzucić most na twą dahabię?
— Muszę na to pozwolić. Prawo tak nakazuje.
— A jeśli ja nie pozwolę na to?
— Jakże to? Ja jestem reisem na mej dahabie i muszę się stosować do przepisów prawa.
— Ja zaś jestem reisem, kierownikiem swej woli.
Teraz przystąpił do nas Isla. Nie chciałem mu się naprzykrzać pytaniami, ale on sam poruszył to, czego chciałem się odeń dowiedzieć.
— Kara ben Nemzi, jesteś moim przyjacielem, najlepszym przyjacielem, jakiego spotkałem w życiu. Czy chcesz, bym ci opowiedział, jak Senica dostała się w ręce tego Egipcjanina?