Strona:Karol May - Przez pustynię tom 1.djvu/102

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

— Mój przyjaciel Hassan nie powiedział mi ani słowa, więc nie wiem, o czem mam ci dać wiadomość. Mów!
— Effendi, jeśli możesz mi to powiedzieć, co chciałbym usłyszeć, wynagrodzę cię hojniej niż pasza!
— Nie żądam nagrody. Mów!
— Szukam dziewicy, która zwie się Senica.
— A ja znam kobietę, która się tak samo nazwała.
— Gdzie, gdzie, effendi? Powiedz prędko!
— Czy nie miałbyś ochoty wprzód mi ją opisać?
— O! ona jest piękna, jak róża i wspaniała, jak zorza; wonieje, jak kwiat rezedy, a głos jej dźwięczy, jak śpiew hurysek, włosy jej tak obfite i cudne jak u sławnego rumaka Gilji, i nóżkę ma taką, jaką miała Delila, co zdradziła Samsona. Z ust jej płyną słowa pełne dobroci, a oczy jej — — —
Przerwałem mu niecierpliwie:
— Isla ben Maflej, nie takiego opisu żądałem. Nie przemawiaj językiem kochanka, lecz słowami rozsądku.
— Kiedyś ją stracił?
— Przed dwoma miesiącami.
— Czy miała co przy sobie, poczem możnaby ją poznać.
— O, effendi, cóżby to miało być?
— Jakaś ozdoba, pierścionek lub łańcuszek — —
— Pierścionek… tak… pierścionek… Dałem jej pierścionek złoty, tak cienki, jak papier, ale z piekną perłą.
— Widziałem go.
— Gdzie, effendi? O, powiedz prędko! Kiedy?
— Dziś, przed niewielu godzinami.
— Gdzie?
— Niedaleko; godzina drogi stąd.
Młodziniec ukląkł przy mnie i położył mi na ramionach obydwie swe ręce.
— Czy to prawda? Czy mówisz prawdę? Czy nie mylisz się?
— To prawda; nie mylę się.
— Więc chodź; musimy pójść do niej.
— To niemożliwe.
— To musi być możliwe! Dam ci tysiąc pjastrów, dwa… trzy tysiące, jeśli mnie do niej zaprowadzisz!