Strona:Karol May - Przez kraj Skipetarów.djvu/97

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.
—   87   —

niewierny, któremu wolno jedynie zjadać łupy z melonów muzułmanina. Zresztą dowiedziemy wam, że nie powiedzieliśmy wam nieprawdy i że dokonamy cudów, na widok których gęby porozdziawiacie. Effendi, czy to zrobimy?
— Tak, Halefie, jeśli sobie tego życzysz.
— I owszem. Wyjdźmy na dziedziniec!
Wyszliśmy na podwórze, zatłoczone już ludźmi, czekającymi ciekawie na cuda, zapowiedziane przez kazę muftiego. Ci, obok których przechodziliśmy, stali z szeroko wytrzeszczonemi oczyma, dalsi zaś wyciągali szyje, aby widzieć każdy nasz ruch.
Halef wziął harap i utorował razami, rozdzielanymi na prawo i lewo, drogę, prowadzącą naprzeciwko małej szopy.
— Zihdi, czy dasz mi kule? — zapytał zcicha.
— Nie, chcę być całkiem pewnym i uniknąć nieszczęśliwego wypadku. Najpierw weźmiemy kulę ołowianą. Przemów ty do nich. Masz większy talent krasomówczy odemnie.
Pochwała ta pochlebiła mu nadzwyczajnie. Wyprostował się i zawołał:
— Słuchajcie, ludzie i mężowie z Ostromdży! Przypadnie wam teraz w udziale niezasłużone szczęście oglądania czterech walecznych mężów, przez których ciało kula się przebić nie zdoła, Otwórzcie oczy wasze i natężcie wasze mózgi, iżby nic wam z tego cudu nie uszło i żebyście opowiadać to mogli waszym dzieciom i dziedziom dzieci i wnukom najpóźniejszych prawnuków, jeśli żyć jeszcze wówczas będziecie. Zachowujcie porządek, a nie wyprawiajcie hałasów, żeby nie zakłócać tej uroczystości, a teraz przyślijcie mi najlepszego strzelca z pomiędzy siebie razem ze strzelbą.
Nastąpił pomruk półgłośny. Szukano takiego człowieka. Wreszcie wystąpił jeden z nich ze strzelbą w ręku. Zresztą nikt więcej nie miał broni przy sobie.
— Czy strzelba twoja nabita? — spytałem głośno.
— Tak — odpowiedział.