Strona:Karol May - Przez kraj Skipetarów.djvu/87

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.
—   77   —

— Effendi, ty wiesz to wszystko?
Tu wtrąciła szybko jego żona:
— Zus — milcz! Wiedziałam o tem już dawno, że jesteś głupiec, a nie hekim i aptekarz! Panie, czego ci jeszcze podać?
— Masz żywe srebro?
— Tak. Napełniamy niem barometry i termometry, które sporządzamy.
— Jak? Wy je sami robicie?
— Tak. Nie wierzysz, że potrafimy?
— O, najchętniej. Kto się tylu lekarstw nauczył, ten umie wszystko!
— Nieprawdaż? Ty jesteś człowiek rozumny i wysoce wykształcony. Otrzymaliśmy teraz zapas z Saloniki. Ilekroć nie mamy żywego srebra, nalewamy do rurek koziego mleka; jest także białe i pokazuje pogodę lepiej od rtęci.
— Czy nie żartujesz przypadkiem?
— Nie. Czy nie wiedziałeś jeszcze o tem?
— Nie, moja czcigodna.
— Masz zatem dowód, że jesteśmy tu mądrzejsi, niż wy tam w krajach zachodnich. Kozy wiedzą całkiem dobrze, jaka będzie pogoda. Gdy ma deszcz padać, gonią prosto do stajni. Mleko ich jest więc niewątpliwie również dobrym środkiem do rurek.
— Jesteś rozsądną kobietą. Przekonało mnie o tem zaraz pierwsze wejrzenie.
— Ile weźmiesz żywego srebra, panie?
— Mniej więcej pięćset gramów. Masz tyle?
— Nawet więcej.
— Zaczekaj zatem. Muszę wpierw zapytać, czy dostanę jeszcze jednego środka, potrzebnego mi do plastru?
— O którym myślisz?

— Kul kurszuni[1]. To rzadki metal co prawda. Masz go może?

  1. Bizmut.