Strona:Karol May - Przez kraj Skipetarów.djvu/75

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.
—   65   —

dadzą twardą kulę, zupełnie podobną do ołowianej i prawie tak samo ciężką. Podczas strzału jednak rozlatuje się mieszanina na dwie stopy poza wylotem lufy na drobniutkie atomy.
— Które to metale?
— Żywe srebro i bizmut. Ty nie znasz tego drugiego! Jest bardzo drogi i pewnie go tu w Ostromdży nie sprzedają.
— Gdzieby go można nabyć?
— Jedynie w aptece. Skoro się tylko zbudzimy, pójdę zapytać.
— A czy jesteś pewny, że się kula rozleci? Bo Halef gotów i tak oczy na zawsze zamknąć.
— Nie bój się! Przeprowadziłbym najpierw próbę. Dowiedziałem się o tej sztuczce z książki czarnoksięsskiej. Udaje się wrybornie.
— A cząstek kruszców potem nie widać?
— Nie. Kruszec rozpada się na całkiem małe, niedostrzegalne cząsteczki. Sztuka wywarłaby wielkie w rażenie, gdybyś miał w kieszeni zwyczajną kulę ołowianą. Podczas strzału wykonałbyś ruch, jak gdybyś chciał złapać wyrzuconą ze strzelby kulę, a zamiast niej pokażesz inną, lub odrzucisz ją na ziemię.
— Zrobimy tak, zihdi!
— Jeśli dostanę bizmutu, dobrze, bo bez tego niema co zaczynać.
— Czy sądzisz, że Skipetarzy dowiedzą się, iż mnie się kula nie chwyta?
— Przypuszczam, że mają tutaj kogoś z pewnością, kto im o tem doniesie.
— W takim razie dobrzeby było, gdyby ich zawiadomiono, że i ciebie kulą zabić nie można.
— Pewnie, że nieźleby było.
— Pozwól więc raz do siebie także wystrzelić.
— To zależy od tego, czy dostaniemy amunicyi i ile. Zresztą musimy wogóle zachować się bardzo chytrze względem ludzi tak gwałtownych. Zwiodę ich co do siebie.