— Nie rozumiem ciebie.
— Nie kłam! Gdzie są więźniowie, których ci powierzono?
— Rozumie się, że w więzieniu.
— Czy dobrze ich pilnują? — Podwójnie! Jeden parobek stoi przed drzwiami, a drugi przed domem.
— Ilu masz parobków?
— Tych dwu.
— A cóż ten tutaj robi.
Ten, który oświadczył się przedtem za kodżą baszą, stał całkiem blizko. Poznałem w nim odrazu parobka, któremu oddano straż nad więźniami.
Urzędnik udał rozgniewanego.
— Po co tu stoisz? — krzyknął na parobka.
— Ruszaj natychmiast na swój posterunek!
— Zostaw go! — rzekłem. — Niema już koło kogo odbywać straży. Więźniowie wolni!
— Wolni? — zapytał, udając przerażonego.
— Nie udawaj! Wiesz to o wiele lepiej odemnie, Ty sam ich wypuściłeś, za co cię Mibarek znaczną kwotą wynagrodził.
Teraz dopiero wyciągnął po raz pierwszy obie ręce przed siebie. Załamał je i krzyknął:
— Co ty powiadasz? O co ty mnie posądzasz? Któż ty, że śmiesz kodżę baszę piętnować jako zbrodniarza? Miałem dostać pieniądze? Ja ich wypuścić? Ja ciebie zaaresztuję i zastosuję do ciebie ustawę z całą surowością... nie, nie, precz, zostaw mnie!
Ostatnie słowa odnosiły się do Halefa, który wziął go za ramię i rzekł groźnym głosem:
— Czy mam ci wygarbować jeszcze inne okolice ciała? Czy wciąż zapominasz, że nie pozwalamy w ten sposób rozprawiać ze sobą? Jeżeli ci się wyrwie jeszcze jedno słowo, które mi się nie spodoba, mój harap spadnie na ciebie jak grad, który dachy przebija!
Zwróciłem się do ludzi i przedstawiłem im, co słyszałem od Nebatii, nie podając jednak jej imienia.
Strona:Karol May - Przez kraj Skipetarów.djvu/50
Wygląd
Ta strona została skorygowana.
— 40 —