Strona:Karol May - Przez kraj Skipetarów.djvu/459

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.
—   431   —

Stanąłem tak, że Suefa miałem na oku. Zaledwie stanęliśmy na promie, pokłusował on do wspomnianego domu, zsiadł z konia, przywiązał go do pala i pokulał z trudem do wnętrza.
— Halefie i Osko, prędko spieszcie także do środka! Musicie bezwarunkowo się dowiedzieć, co on będzie mówił i robił. Nie spuszczajcie go z oka!
Ruszyli czemprędzej na brzeg i pojechali ku domowi. Weszli tam już w kilka chwil po Suefie.
Zwróciłem się teraz do starego.
— Ile żądasz od czterech jeźdźców za przewóz na drugą stronę?
— Dwadzieścia piastrów — odpowiedział, wyciągając do mnie rękę. Uderzyłem go lekko biczem po ręce i rzekłem:
— Ja ci nic nie dam.
— To zostaniesz tutaj!
— Nie, albowiem ty nas przewieziesz. Zażądałeś pięć razy większej zapłaty. To należy ukarać. Ty nas przewieziesz, a potem dostaniesz po drugiej stronie po jednym kiju w podeszwy za każdego piastra. Przypatrz się temu fermanowi wielkorządcy! Poznasz, że się nie pozwolę oszukać.
Rzucił okiem na pieczęć, wyjął z ust fajkę, złożył ręce na piersi, skłonił się i odezwał się głosem zniżonym:
— Panie, wszystko dobre, co zsyła Allah. Przewiozę cię i otrzymam za to dwadzieścia kijów. Niech Allah błogosławi padyszachowi i dzieciom jego dzieci!
Tak się dzieje „w Turcyi“. Ja jednak Turkiem nie byłem, wyjąłem dwadzieścia piastrów i wrzucając mu, rzekłem:
— Daruję ci kije, bo lituję się nad twoją starością. Rzeka wezbrana, a przewóz ciężki i niebezpieczny, więc wolno ci żądać cośkolwiek więcej niż zwykle, nie powinieneś tylko żądań swych zbyt daleko posuwać.
Ociągał się z przyjęciem pieniędzy, wytrzeszczył na mnie oczy i rozwarł usta szeroko.