Strona:Karol May - Przez kraj Skipetarów.djvu/458

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.
—   430   —

— Ale będzie usiłował zniknąć nam z oczu!
— W takim razie uczynimy wszystko, aby mu się to nie udało. Zjedźmy więc na bok!
Pojechaliśmy jeszcze kawałek tak, że Suef mógł w dogodnem dla siebie oddaleniu nas minąć i zbliżyć się do przewozu. Tam zatrzymaliśmy się, ale tak, że ja zwrócony byłem twarzą do niego. Udawaliśmy, że go nie widzimy, on jednak mógł się domyśleć, że to tylko podstęp z naszej strony.
Dziwna rzecz, że nie udał się do przewozu. Popędzał konia to naprzód, to w tył i spoglądał uważnie ku torowi kolejowemu, jak gdyby krzątanina robotników zajmowała go nadzwyczajnie.
— Nie chce — zaśmiał się Halef. — Przebieglejszy od nas.
— Zobaczymy. On pozornie patrzy tylko na roboty kolejowe, ale ja widzę, że często na bok spoziera ku temu pobielanemu domowi. Znajduje się tam słup przed drzwiami, prawdopodobnie do przywiązywania koni. Zdaje się, że to chan; dlatego zapewne zamierza tam wstąpić, Udajmy więc, że chcemy dostać się na drugi brzeg.
Pojechaliśmy ku przewozowi. Z desek zbudowana była kładka, aby można było suchą nogą przejść przez zalaną wodą część brzegu; ponieważ jednak przeznaczona była tylko dla ludzi, przeto musieliśmy jechać trochę przez wodę, sięgającą koniom do brzuchów.
Przeprawa nie była rzeczą całkiem bezpieczną. Prom wydawał się na pół przegniłym, liny podejrzanej jakości, a załoga, złożona ze starego już mężczyzny i trzech wyrostków, nie budziła wielkiego zaufania. Do tego napór fal był bardzo ciężki. Rzeka unosiła rozmaite przedmioty, zabrane z brzegów i potworzyły się wiry, w które łatwo było się dostać. Uwzględniwszy to wszystko, poczułem się teraz, kiedy znaleźliśmy się już na przewozie, wcale nieswojo.
Stary przewoźnik siedział na krawędzi promu i palił fajkę. Przypatrzył nam się uważnie, a potem skinął na swych pomocników znacząco.