— Jak to chcesz załatwić?
— To się okaże.
— Tylko bez nowego zbytniego pośpiechu!
— Nie obawiaj się, zihdi! Nie wyrwę się zbyt gwałtownie, lecz przeprowadzę sprawę z największym spokojem i powolnością. Czy nie powinnibyśmy teraz wrócić do chaty?
— Tak. Przekonamy się, czy da się z niej co ocalić.
Bez trudu znaleźliśmy drogę mimo ciemności.
Mieszkanie Mibareka zawierało niezawodnie sporo palnego materyału, gdyż płomienie buchały bardzo wysoko. Tymczasem zgromadzili się ludzie, których znęcił widoczny zdaleka pożar.
Właśnie, kiedyśmy z pod drzew wychodzili, nadbiegł z drugiej strony tam, gdzie droga się zaczynała, kodża basza. Tytuł ten jest u miejskiego sędziego i burmistrza dość osobliwy, gdyż przetłómaczony dosłownie opiewa „naczelnik małżonków“. Ujrzawszy nas, podniósł ten naczelnik rękę, wskazał na nas i zawołał:
— Schwytajcie ich i przytrzymajcie! To podpalacze!
Zdumiałem się raczej, niż rozgniewałem z powodu tego zuchwalstwa. Ten człowiek odznaczał się wprost nadzwyczajną bezczelnością. Obecni, którzy widzieli, jak mu dzisiaj zagrałem, nie śpieszyli oczywiście z wykonaniem jego rozkazu.
— Słyszeliście! — huknął na nich. — Macie schwytać podpalaczy!
Wtem stało się coś, czego się chyba nie spodziewał. Oto Halef przystąpił doń i zapytał:
— Ne mi ic zewgylym — co my jesteśmy, kochanku?
— Harakadżilazic — podpalacze jesteście! — odpowiedział zuchwale.
— Mylisz się, kodża baszo! Jesteśmy czemś zupełnie innem. Myśmy garbarze i aby ci to unaocznić, wygarbujemy ci skórę, nie całą, bo na to czasu nie mamy lecz tę jej część, której wytrwałością na przy-
Strona:Karol May - Przez kraj Skipetarów.djvu/45
Wygląd
Ta strona została skorygowana.
— 35 —