Strona:Karol May - Przez kraj Skipetarów.djvu/447

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.
—   419   —

— Pojedziemy najpierw na to miejsce, gdzie nocowały konie i dościgniemy was — rzekłem do nich.
Parobek, który nas chciał zaprowadzić, stał w pogotowiu. Nie wjechaliśmy wcale do wsi. W pięć minut byliśmy już na miejscu, poczem parobek się z nami pożegnał. Kiedy mi rękę podawał, spytałem, aby o najważniejszem nie zapomnieć, ilu ludzi stąd odjechało. Było ich pięciu, znał jednak tylko brata Habulama, Manacha el Barsza. Resztę kazałem sobie opisać; byli to Barud el Amazat, stary Mibarek i obydwaj Aladży. Ranny Mibarek siedział wcale dzielnie na siodle. Stary miał chyba rzeczywiście naturę hipopotama.
Ze względu na nogę nie mogłem sam zsiadać z konia, dlatego poleciłem drugim badanie licznych śladów kopyt końskich.
— Na co to? — zapytał Osko.
— Ażeby konie potem rozpoznać. Może znajdziemy się w tem niemiłem położeniu, że nie będziemy wiedzieli, kogo mamy przed sobą. W takim razie byłoby dobrze gdyby który z koni miał jakąś osobliwość na kopycie, któraby się w odcisku odbiła. Poznawalibyśmy potem tego konia po śladzie kopyta.
Staliśmy na murawie. W cieniu olbrzymich jaworów rosło dużo krzaków i małych drzewek, między któremi ziemia była stratowana. Ślady były liczne, ale ani jeden nie miał jakiejś cechy, któraby go odróżniała od innych. Ruszyliśmy więc dalej, nic nie wskórawszy.
Deszcz tak rozmiękczył grunt, że było nader łatwo iść za śladami. Prowadziły one ku gościńcowi, którym jedzie się przez Guriler i Kawadżinowę do Uskub. Nawet na nim ślady wystąpiły, gdyż błoto było bardzo grube, a ruchu prawie żadnego.
Doścignęliśmy wóz szczęśliwej pary; ponieważ nikt z mieszkańców zamku nie mógł tego już widzieć, dałem zdumionemu Janikowi tysiąc piastrów od Habulama jako prezent ślubny. Zacny chłopak wahał się przyjąć jeszcze ten podarunek, ale musiał go schować ostatecznie. Oboje