Strona:Karol May - Przez kraj Skipetarów.djvu/438

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.
—   410   —

jego przybrało wyraz pożądliwej troski o to, by nic nie stracić z rozmowy.
Teraz pojąłem jasno, że oni obaj więcej wiedzieli o tej kartce, aniżeli przypuszczałem i począłem żałować, że okazałem ochotę do rychłego odjazdu. Gdybym był mógł pozostać, może udałoby mi się wybadać ich w jakiś sposób. Niestety, za późno było już cofnąć postanowienie.
Tymczasem Habulam już zapanował nad sobą. Potrząsnął głową i powiedział:
— Kto zdoła to przeczytać? To nie są słowa z jakiegoś zrozumiałego języka.
— Przeciwnie! — odrzekłem ja.
— Zgłoski wprawdzie są, ale nie tworzą wyrazów!
— Trzeba je złożyć inaczej, a wtedy dadzą jasną myśl.
— Potrafisz to?
— Pewnie.
— To spróbuj!
— Zdaje się, że cię to bardzo zajmuje?
— Bo sądzę, że tego wcale nie można przeczytać, a ty twierdzisz inaczej. Poskładaj zgłoski dobrze i przeczytaj.
Zwracając wzrok skrycie, ale bystro na Suefa, oświadczyłem:
— We właściwem złożeniu brzmią te słowa tak: In pripeh beste la Karanorman-chan ali sa panajir menelikde. Rozumiesz to?
— Tylko kilka słów.
Widziałem wyraźnie, że twarz drgnęła mu błyskawicznie. Suef, jakby przestraszony, usiadł w pierwotnej, skurczonej pozycyi. Przekonałem się już, co jest na rzeczy, i powiedziałem:
— To mieszanina wyrazów z tureckiego, serbskiego i rumuńskiego języka.
— W jakim celu złożona? Czemuż piszący nie użył jednego języka?
— Bo treść tej kartki nie jest przeznaczona dla