Strona:Karol May - Przez kraj Skipetarów.djvu/43

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.
—   33   —

— Sądząc po szmerze, będzie to stąd co najwyżej o pięćset kroków, a ponieważ zdaje mi się, że pod drzewami niema zarośli, więc pierścień drzew dokoła szczytu góry nie może być w tej stronie zbyt znaczny. Wiedzieli o tem i dlatego tam skierowali się w ucieczce.
— Skąd mogą wiedzieć o tem? Sami są tu przecież obcy!
— Manach el Barsza bywał tutaj już często, a prócz tego towarzyszy im Mibarek.
Podszedłem do chaty i wyrwałem z niej krokiew płonącą. Ponieważ drzewo jej było bardzo żywiczne, paliła się jak pochodnia. Z tem światłem ruszyłem w kierunku, obranym przez zbiegów. Towarzysze przyłączyli się do mnie, trzymając strzelby w pogotowiu.
Trzask ognia zmylił mnie jednak widocznie. Szerokość zarosłego drzewami terenu nie okazała się tak wielką, jak sądziłem. W krótkim czasie dostaliśmy się do następnych zarośli i dostrzegliśmy całkiem wyraźne miejsce, w którem zbiegowie drogę sobie utorowali.
Ruszyliśmy tamtędy i przedarliśmy się na czyste pole w chwili, kiedy mi zgasła pochodnia.
Wtem usłyszeliśmy pod sobą rżenie konia, a niebawem doleciał nas głośny tętent.
— Odżurola chowardalar — bądźcie zdrowi, łotry! — zawołał jakiś głos donośny. — Kycartsic jaryn dejil o bir gyn dżehennemde — pojutrze usmażycie się w piekle!
To brzmiało całkiem wyraźnie. Gdybym nie był uwiadomiony, że się na nas zaczają, dowiedziałbym się teraz. Ci ludzie nie dali jednak dowodu zbyt wielkiej mądrości.
Mały Halef poczuł się wielce obrażonym tą obelgą. Przyłożył do ust obie ręce i krzyknął z całej siły w ciemności nocne:
— Ata binin szeitanile, jutylyn nenesinadan — jedźcie do dyabła i niechaj pożre was jego babka!
Zapędził się tak daleko w gniewie, że zaczął wołać za nimi:
— Sic haidudlar, oldyrydżylar, kundakdżylar, deri-