Strona:Karol May - Przez kraj Skipetarów.djvu/336

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.
—   314   —

Podjechaliśmy przed wysokie drzwi, gdzie nas przyjął człowiek, którego wydłużona, wisielcza, twarz nie budziła bynajmniej zaufania.
— To Humun, służący pana — objaśnił krawiec.
A więc poznaliśmy już człowieka, któregośmy się mieli wystrzegać. Skłonił mi się głęboko z uszanowaniem i wskazał na dwu tęgich chłopców, stojących za nim i rzekł:
— Effendim, pan mój dowiedział się ze smutkiem, że ty chodzić nie możesz, wydał więc rozkaz, żeby ci ludzie zanieśli cię do niego. Są tak silni, że im się możesz powierzyć.
Zsiadłem z konia. Parobcy podali sobie prawe ręce, a lewe oparli sobie na ramionach. Na prawych rękach usiadłem, o lewe oparłem się, przez co powstało coś w rodzaju fotelu do noszenia. Tak przeniesiono mnie przez sieć i dwa pokoje do komnaty przyjęć. Towarzysze udali się za mną.
Pokój ten był znośnie umeblowany. Dokoła ścian biegły nizkie sofy, a na podwyższeniu naprzeciw wejścia siedział pan zamku. Obok niego zobaczyłem takie same podwyższenie, przeznaczone dla mnie prawdopodobnie, a przed nim leżało kilka poduszek dla towarzyszy.
Ci, którzy mnie przynieśli, zatrzymali się w drzwiach. Pan ukłonił się, nie wstając z miejsca i powiedział:
— Bądź pozdrowion, dostojny effendi! Niech Allah błogosławi wejściu twemu w mój dom i użyczy ci u mnie dni długich! Wybacz, że nie powstaję, ale nikris[1] dręczy mnie w nogach i nie mogę się ruszać. Niechaj cię do mnie przyniosą i posadzą po mej prawicy. Towarzysze twoi niechaj spoczną tu przed nami.

Posadzono mnie obok niego, a trzej towarzysze usiedli naprzeciw nas. Wyraziłem kilka słów podziękowania i usprawiedliwienia, które jednak on przerwał mi z zapewnieniem, że nie ja, lecz on winien mi wdzięczność.

  1. Podagra.