Strona:Karol May - Przez kraj Skipetarów.djvu/312

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.
—   292   —

Podjechałem ku Halefowi i oddałem mu rusznicę, bo mi teraz zawadzała. Wziął ją, ale szybko zawołał:
— Prędko, prędko, bo umknie!
— Tylko cierpliwości! Mamy czas. Niech ten zacny, biedny, krawiec Afrit zobaczy raz jeźdźca, z którym Szut się pewnie nie zmierzy. Jedźcie za mną cwałem!
Na krótki gwizd Rih się zerwał.
Położyłem mu cugle na szyi i podniosłem się w strzemionach, pomimo że mi przeszkadzała chora noga.
W biegu obwinąłem lasso o lewy łokieć, rozciągnąłem ostatnią pętlę i zdjąłem potem wszystkie z łokcia na lewe przedramię tak, że się swobodnie mogły odwijać. Całe ująłem potem w prawą rękę.
Nie kierowałem karego ani cuglami, ani nogami. Rozumne zwierzę wiedziało, o co idzie.
Miridit uciekał najpierw prosto, co było z jego strony głupotą, bo mogłem go kulą dosięgnąć, gdyż cel miałem łatwy w razie, gdybym chciał strzelać.
Ponieważ jednak w tym kierunku równina coraz bardziej się rozszerzała, skręcił zaraz na lewo, gdzie się znajdowały zarośla, mogące mu dać ochronę, a może nawet ocalenie.
Rih, jak dobry pies myśliwski, pognał zaraz za nim na lewo, gdzie były także zarośla, aby przeciąć drogę gniademu. Teraz poznałem, że jednak zbyt długo zatrzymałem się z Halefem. Gniady był doskonałym biegunem, ale nawet za pięćdziesiąt takich łysych nie sprzedałbym mego karego. Mimoto byłem pewien, że dopadnę Miridita, chociażby nawet przedemną dostał się do zarośli. Ale na to musiałem nie pozwolić. Mogłem przecież użyć sekretu Riha.
On tymczasem robił już swoje. W trzech zgrabnych susach tyle przebiegł przestrzeni, na ile potrzeba było czterech natężonych skoków gniadego. Ale odległość była już zbyt wielka. Mogłem go dopaść tylko przy pomocy sekretu.
Tym, którzy nie wiedzą, co jest na tym sekrecie, powiem, że każdy Arab, właściciel konia pełnej krwi,